„Jak wszystko się zawali, to chociaż góry zostaną”. O jakości życia w Szwajcarii 

Średniej wielkości miasto na północy Polski. Autobus odrywa się ciężko z przystanku, wydając pomruk razem z czarną chmurą spalin, którą natychmiast czuję nawet w przykrytych maseczką ochroną nozdrzach. – Fuj – krzywię się z niesmakiem. Nie mogliby wymienić tych autobusów na elektryczne? Słyszę: chyba coś ci się pomyliło, to nie Szwajcaria. 

Stolica kraju. Chyba, bo niewiele widać przez grubą mgłę smogu. Choć nie muszę, noszę maskę na zewnątrz. Nie z obawy przed wirusem, ale przed uduszeniem. Mimo to jest cudownie. Dzwonię do znajomej z Zurychu. – Wiesz, jestem tu dopiero kilka godzin i już rozmawiałam z trzema nieznajomymi osobami. Pan z poczty policzył mi przesyłkę po cenach z 2017 roku, żeby wyszło taniej. Miałam szczęście, bo nazywał się tak samo jak odbiorca paczki. Wyobrażasz sobie coś takiego w Szwajcarii? – czuję się jak pies wypuszczony z klatki. To nie Szwajcaria. Uff. 

Bliżej świąt ekscytacja się kurczy. Przytłaczają rytualne wędrówki po centrach handlowych i znoszenie rzeczy, którego nie są w stanie wyhamować nawet strzelające w kosmos ceny. Śmieci i psie kupy na chodnikach. Pociąg spóźniony o godzinę. Chyba trochę tęsknię za porządkiem i spokojem. Piszę do tych, którzy w tym roku zostali w Szwajcarii. – Wracaj, tu jednak żyje się wygodniej – dostaję w odpowiedzi. 

Tydzień później ląduję w Zurychu. Pociąg z lotniska szybko i punktualnie dowozi mnie do Dworca Głównego. Kiedy czekam na tramwaj, na przystanku przysiada się do mnie pan. Po chwili czuję chmurę dymu z papierosa. Śmierdzącym buchem dostaję prosto w twarz. Pan spokojnie pali dalej. Szwajcaria, tu się oddycha – mruczę pod nosem i już nie pamiętam, za czym właściwie tęskniłam.

Bo gdzie ci będzie lepiej… 

To miał być tekst o jakości życia w Szwajcarii. Długo zastanawiałam się jak w ogóle podejść do tematu. Nie żeby przede mną nie zrobiły już tego tęgie mózgi. Ponieważ żyjemy w czasach klasyfikacji, różne instytucje próbują mierzyć jakość życia w krajach, a nawet w miastach i na tej podstawie tworzyć rankingi „najlepszych miejsc do życia”. Jak się pewnie domyślacie, Szwajcaria jest w tych zestawieniach prymuską, bez względu na to, kto i co dokładnie bada. Firma Mercer na przykład regularnie publikuje globalną hierarchię miejsc najbardziej przyjaznych ekspatom. W 2019 roku w pierwszej dziesiątce umieściła aż trzy szwajcarskie miasta – Zurych (na drugim miejscu na świecie, zaraz po Wiedniu), Genewę i Bazyleę. Ranking zwraca uwagę m.in. na ceny i zarobki, warunki mieszkaniowe, opiekę zdrowotną, środowisko naturalne, usługi publiczne, rekreację, edukację i ogólny klimat społeczno-polityczny. 

Z kolei w rankingu OECD Better Life Index, poza standardowymi kategoriami, znajdziemy też takie jak satysfakcja z życia, zaangażowanie społeczne czy równowaga między życiem zawodowym i prywatnym. W dwóch ostatnich Szwajcaria wypada blado, mimo to określenie „wysoka jakość życia” to jedno z pierwszych obrazów, które pojawiają się w rozbudzonej wyobraźni przyjezdnych. A i my, którzy mieszkamy tu od lat, przestaliśmy już sobie zadawać pytanie, co to właściwie znaczy.

Niedawno w głównym wydaniu szwajcarskich wiadomości materiał o drogich lekach prowadząca rozpoczęła stwierdzeniem „opieka zdrowotna w Szwajcarii jest jedną z najlepszych na świecie”. Oczywista oczywistość. Nie ma to jak uwierzyć w swój PR. A PR-owcami Szwajcarzy są – rzeczywiście – najlepszymi na świecie. Zdarza mi się słyszeć od przyjezdnych osób różnej narodowości, że to właśnie „wysoka jakość życia” trzyma ich w alpejskim raju jak lep i nie pozwala go opuścić. To takie pojęcie-wytrych, które często kończy dyskusję na temat Szwajcarii. „…bo gdzie nam się będzie żyło lepiej?”. 

Zaczęłam pytać, a odpowiedzi zalały mnie jak zuryska mgła w listopadzie. Sporo z nich dotyczyło – a jakże – pieniędzy.

Pieniądze to (nie) wszystko 

Ile słynnych trójkątnych batonów da się kupić za średnią pensję szwajcarską? Przybliżony rachunek wykazuje, że jakieś… 30 dziennie! To dostatek, którego nie byliby w stanie przerobić nawet najbardziej zapalczywi pochłaniacze czekolady. Co nam mówi o Szwajcarii? Więcej niż może się wydawać. 

Siła nabywcza pieniądza, czyli ile Z (tu wstawcie sobie to, co lubicie) można nabyć za X (dochody w walucie danego kraju) bywa często utożsamiane z tym, co nazywamy JAKOŚCIĄ ŻYCIA. Wiadomo, że lepiej jest żyć w kraju, w którym przy przeciętnych zarobkach stać nas codziennie na wypicie kawy w mieście, niż w takim, w którym możemy sobie na to pozwolić tylko raz w miesiącu. Pod warunkiem, że lubimy kawę i przesiadywanie w miejscach publicznych. Ale co jeśli jesteśmy domatorami, którzy wolą herbatę? 

To, czy w jakimś miejscu żyje nam się dobrze jest kwestią indywidualnych potrzeb i ich zaspokojenia. Banał, ale pozwala nieco oderwać się od dyktatu pozycji w rankingach. Mierzenie jakości życia jest podobnie karkołomnym zadaniem jak zajmowanie się badaniem szczęścia. Z wielu dostępnych najbardziej przemawia do mnie chyba schemat fińskiego socjologa Erika Allardta, opierający się na trzech filarach. „Having”, czyli materialne warunki życia, jest równie ważne jak „Loving”, czyli relacje z ludźmi i „Being” – realizacja swojego potencjału i zakorzenienie w społeczeństwie. 

Cieszy mnie w Szwajcarii to, że mogę wygodnie żyć bez samochodu, ubrać się za grosze w second-handzie, umeblować bezkosztowo z ulicznych wystawek i kupić sobie pączka z kremem za 2 franki na stoisku z wczorajszym pieczywem. A po powrocie z Polski, nawet to, że jeśli nabiorę spontanicznej ochoty na kanapkę z jajkiem, to nie muszę go sobie najpierw ugotować. 

Jednak najważniejszym wyznacznikiem jakości życia są dla mnie relacje z ludźmi. Otwartość, która objawia się w tym, że nie tworzymy niewidzialnych murów i nie dzielimy ludzi na kategorie. Elastyczność w rozmowach, wyrażanie emocji, bez zastanawiania się, czy aby czegoś nie wypada. Inkluzywność, polegająca na dawaniu szans i docenianiu potencjału. Szacunek i zrozumienie, nawet jeśli to przelotny kontakt na infolinii operatora sieci komórkowej. 

Ale przecież dla kogoś innego wysoka jakość życia to może być piękny widok za oknem, niezakorkowane ulice czy smaczny chleb w markecie, a nawet… – i tę odpowiedź jednego ze znajomych wyjątkowo szanuję – duży wybór składników na negroni.

Ponieważ temat nie dawał mi spokoju, stworzyłam – z Waszą pomocą – ranking kryteriów, według których oceniamy jakość życia w Szwajcarii jako wysoką. Co sprawia, że – cytując klasyka – chcecie zasypiać i budzić się nie gdzie indziej niż w helweckim raju? Cytaty (niektóre po redakcji) to Wasze odpowiedzi na pytanie, które zadałam w mediach społecznościowych i w prywatnych wiadomościach.

BEZPIECZEŃSTWO I ZAUFANIE

Kiedy jestem w Niemczech czy we Francji, wiele osób zwraca mi uwagę, żebym zamknęła torebkę, bo to nie Szwajcaria. Faktycznie, bywa, że torebkę mam nie do końca zapiętą, samochód co prawda zamykam, ale często zostawiam na siedzeniu portfel, a i z zamykaniem mieszkania bywa u mnie różnie.”

Mój mąż czasami zapomina o zamknięciu samochodu albo zostawia klucze w drzwiach domu… Wszystko zawsze jest na miejscu.”

„Ludzie generalnie sobie ufają i są do siebie przyjaźnie nastawieni. Dzięki temu nie trzeba ciągle uważać ani walczyć z otaczającym światem. Listonosz może zostawić przed budynkiem, do którego wchodzi zaparkowany wózek wypełniony przesyłkami i prawdopodobnie nic się nie stanie. Mogą funkcjonować sklepy samoobsługowe, w tym te, które wydawałoby się, że nie mają prawa przetrwać: z winem na prowincji. To też się przekłada na zaufanie do państwa – oszukiwanie systemu nie jest chlubą.”

Człowiek czuje się tu bezpieczny, czy to na ulicy, czy to dlatego, że aborcja jest legalna.”

CZYSTOŚĆ

Cudna natura oraz dbanie o własne otoczenie. Wiadomo, że śmieci są, ale organizujemy z sąsiadami różne akcje, żeby je wspólnie posprzątać.”

Czyste powietrze i woda w rzekach i jeziorach.” 

Czystość nazwijmy to urbanistyczna – nie ma przewróconych koszy, zardzewiałych znaków drogowych czy rozwalonych płyt chodnikowych„. 

KOMFORTOWE MIESZKANIE

Rynek wynajmu jest wysoce uregulowany, każda strona znakomicie zabezpieczona i wszystko odbywa się na bardzo jasnych zasadach.” 

Za średnią pensję można wynająć mieszkanie i nie jest to kawalerka.”

Wielkość mieszkań i ich standard jest o wiele wyższy niż standard europejski. Mniej więcej za jedną trzecią wypłaty można wynająć duże przestronne miejsce, na co w Polsce nigdy nie było mnie stać. Jeśli wynajmowałam, to był to pokój w standardzie dalekim od tego, który w Szwajcarii jest osiągalny z łatwością. Studenci lub praktykanci mieszkają tu w warunkach, o których polski student może tylko pomarzyć. Dla mnie to największe udogodnienie i codzienna radość.” 

ZAROBKI 

Pensja, dzięki której można poczuć, że ktoś docenia twoją pracę.”

Nieważne, jaką prace wykonujesz – kierowcy, sprzątaczki w szkole, recepcjonistki – stać cię na życie i nie martwisz się czy starczy ci do pierwszego.

Pracując można żyć, podróżować, odkładać, kupować co potrzeba.” 

OPIEKA PAŃSTWA/GMINY

Rynek pracy jest wymagający w porównaniu z krajami anglosaskimi czy nordyckimi, ale dobrze zorganizowany, także jeśli straci się pracę. Są oferty kursów, doradcy zawodowi. Mam porównanie z Francją i tam było z tym znacznie gorzej.” 

Piękna przestrzeń i zajęcia dla dzieci w bibliotekach i domach kultury, a także kursy, które oferuje miasto w przystępnych cenach na kieszeń każdej rodziny. Czekaliśmy rok, ale było warto.

Ławki, place zabaw, miejsca na grilla (często nawet z przygotowanym drewnem na ognisko) – ogólnie dobra organizacja wspólnego spędzania czasu poza domem. W lasach są miejsca na piknik, toalety na każdym kroku.”

Kąpieliska z ratownikiem, świetną infrastrukturą, miejscem do kąpieli dla dzieciaków (z parasolami)„. 

I JESZCZE…

Wysokie standardy dotyczące ochrony praw zwierząt.” 

Jest sporo biurokracji, ale decyzje urzędników są ważne i wiążące. Do tego należy również spokojne wprowadzanie prawa, vacatio legis.” 

Dostęp do najlepszej światowej kultury.” 

Wolne niedziele. Bardziej ceni się wolny czas i życie po pracy.” 

Brak stresu na drodze.” 

A na koniec moja absolutnie ulubiona wypowiedź… 

Szwajcaria daje mi poczucie, że mam tutaj większą szansę na ciekawą i spokojną przyszłość. Że jak wszystko się zawali to chociaż góry pozostaną i ta niesamowita natura (oczywiście tu nie ma żadnej gwarancji patrząc, w jaką stronę zmierza świat). Być może to są tylko moje odczucia, ale odkąd tu trafiłam, zaczęłam widzieć bezproblemową przyszłość jako coś osiągalnego.

Czego i Wam życzę na 2022 rok!

Tęcza nad Szwajcarią, czyli jak znaleźć kompromis na drodze do równości

Zürich Pride Festival 2019 Fot. zuerich.com

Autor tekstu: Tomek Streit

„W przypadku końca świata chciałbym być w Szwajcarii, bo tam wszystko dzieje się trochę później” – powiedział Albert Einstein. Znając Szwajcarów, najpierw chcieliby różne pomysły i wyobrażenia na sprawiedliwą apokalipsę przegadać w komisjach parlamentarnych, a potem założyliby komitety oraz grupy robocze, które wypracowałyby odpowiednią strategię, zadowalającą wszystkie strony. Należałoby znaleźć „złoty środek”, słynny szwajcarski kompromis, tak długo dyskutowany, by mógł przejść przez obie izby parlamentu. A na koniec i tak przy urnach wyborczych musieliby zdecydować obywatele! Przynajmniej raz Einstein się mylił: koniec świata nie nastąpiłby w tym kraju później, on nie miałby tutaj żadnych szans.

O końcu świata Szwajcarzy (przynajmniej jeszcze) nie dyskutują, ale wiele innych, bardziej przyziemnych tematów, jest w tym kraju przedmiotem rozmów od bardzo dawna. Wśród nich temat praw gejów i lesbijek. Ostatnia odsłona debaty trwała tu aż 7 lat. 

Małżeństwo dla wszystkich 

18 grudnia 2020 roku przegłosowano w parlamencie ostateczną wersję ustawy o rozszerzeniu definicji małżeństwa na pary jednopłciowe. Dzięki temu Szwajcaria stała się 29-tym krajem na świecie, w którym możliwe będą małżeństwa par jednopłciowych. Używam czasu przyszłego, bo oczywiście ostatnie słowo mają zawsze obywatele. Ultrakonserwatywna partia EDU/UDF zapowiedziała już w tej sprawie referendum, a to oznacza, że zgodnie z tutejszym prawodawstwem, musi zebrać 50 tysięcy wymaganych podpisów do 12 kwietnia. Jeśli się to uda, głosowanie mogłoby się odbyć jeszcze w tym roku. Geje, lesbijki i przyjaciele mogą jednak spać spokojnie. Ostatnie badania opinii publicznej dają zwolennikom nowego prawa, niewyobrażalne w Polsce, 82% poparcia. Prawdopodobnie pierwsze pary będą mogły stanąć na ślubnym kobiercu już w styczniu 2022 roku. Warto również nadmienić, że Ewangelicko-Reformowany Kościół Szwajcarii (około 25% wiernych) już w 2019 roku wypowiedział się pozytywnie w temacie ślubów jednopłciowych, co znaczy, że osoby wierzące będą mogły również zawrzeć ślub kościelny.

To szczęśliwe zakończenie długiej drogi i, oczywiście, żaden koniec świata dla rodzin czy tradycji, a jedynie dla dyskryminacji i niesprawiedliwości, które spotykały osoby LGBT (lesbijki, gejów, osobi bi- i transseksualne). Wraz z wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych w żadnym kraju do tej pory apokalipsa nie nastąpiła. W Szwajcarii „koniec świata” też się nie zapowiada. 

Jeszcze w 2019 roku w europejskim raporcie międzynarodowej organizacji LGBT ILGA-Europe, który prezentuje prawną i społeczną sytuację mniejszości seksualnych, Szwajcaria zajmowała pozycję gdzieś w połowie stawki (23. miejsce). Z pewnością w następnej edycji raportu możemy się spodziewać lepszego wyniku (dla porównania, Polska jest 42. na 49 ocenianych państw). Rok 2020 był dla społeczności LGBT szczególnie pozytywny. W lutowym referendum, większością 63% głosów, przegłosowano wprowadzenie zakazu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną do kodeksu karnego (wcześniej karana była wyłącznie dyskryminacja na tle rasowym, etnicznym i religijnym). To bardzo ważny krok w kwestii ochrony gejów, lesbijek i bi (niestety, osoby transseksualne nie zostały uwzględnione) przed mową nienawiści i nawoływaniem do przemocy.

Tęczowa podróż do przeszłości 

Historia tęczowej emancypacji w Szwajcarii zaczyna się dość wcześnie. W 1836 roku Heinrich Hössli z Glarus publikuje dwutomowe dzieło Eros. Męska miłość Greków, w którym broni homoseksualistów i domaga się ich społecznego uzania i akceptacji. Jego postulaty wyprzedzają jednak ówczesne standardy myślenia o seksualności o dziesięciolecia i pozostają bez większego echa. 

Dopiero na początku XX wieku większość kantonów przestaje traktować homoseksualizm jako ciężkie przestępstwo. Do procesów o sodomię dochodziło wtedy rzadko, bo do skazania potrzeba było zeznań świadków (na jakiej podstawie skazywano ich do tej pory, niestety nie wiem; nieznana jest również liczba osób postawionych przed sądem za homoseksualizm). Pełna dekryminalizacja czynów homoseksualnych następuje dopiero w 1942 roku. 

W latach 30-tych wraz z dojściem Hitlera do władzy w Niemczech, Berlin traci swój status tęczowej stolicy Europy na rzecz Zurychu. Schronienia w Szwajcarii szukają prześladowani „odmieńcy”. Powstają pierwsze nieoficjalne kluby, organizacje, inicjatywy, wydawane są gazety, coraz śmielej wysuwane są postulaty równościowe. Homoseksualność staje się kwestią polityczną. Większa widoczność powoduje również reakcję władz. Policja w wielu miastach organizuje regularne naloty na miejsca spotkań i inwigiluje całe środowisko. Prowadzony jest również rejestr gejów, których traktuje się jak kryminalistów, choć nie popełnili żadnych przestępstw. Ujawnienie grozi stygmatyzacją, odrzuceniem, utratą pracy, a nawet wyrzuceniem z mieszkania. 

W 1932 roku z inicjatywy Laury Thoma i Augusta Bambula powstaje Das Freundschaftsbanner, pierwsza gazeta dla osób. Obok tekstów literackich, politycznych apeli i relacji ze spotkań, znajdują się w niej również prywatne anonse i czarnobiałe zdjęcia. Jest to wówczas, obok nieregularnie wydawanego w Czechach magazynu Hlas, jedyna gejowsko-lesbijska gazeta na świecie. Magazyn kilkukrotnie zmieniał nazwę (przez pięć lat wydawany był jako Menschenrecht, czyli po prostu Prawo Człowieka), by w 1943 roku ewoluować za sprawą Karla Meiera w dwujęzyczny i typowo gejowski Der Kreis-Le Cercle (od 1951 roku pisany również po angielsku). Wydawana do 1967 roku gazeta była najbardziej wpływową gejowską publikacją w Europie i Ameryce Północnej. To największy wkład Szwajcarii w historię ruchu LGBT. W 2000 roku Landesmuseum w Zürichu poświęciło magazynowi wystawę, a w 2014 Stefan Haupt nakręcił film W kręgu (Der Kreis). Film zdobył garść międzynarodowych nagród, został wybrany filmem roku w Szwajcarii i był kandydatem do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. 

W latach 70-tych, po wydarzeniach w nowojorskim Stonewall, ruch LGBT nabiera nowej mocy. W Szwajcarii mobilizują się przede wszystkim młodzi i studenci, którzy mają dość życia w ukryciu, udawania i ciągłego strachu przed ujawnieniem. W 1978 roku odbył się w Zurychu pierwszy Christopher Street Day. Nie było to jednak kolorowe święto, które znamy dzisiaj, ale polityczny protest połączony ze zbieraniem podpisów przeciw rejestrowi gejów (trzeba dodać, że z pozytywnym skutkiem). Społeczny klimat zmienia się, akceptacja społeczeństwa wzrasta, tylko jak zwykle, władze nie idą z duchem czasu. 

Zbliżamy się już prawie do końca naszej ekspresowej tęczowej podróży przez dekady. Kilka przystanków musimy ominąć, żeby znaleźć się w latach 90-tych, które okazują się przełomowe dla społeczności LGBT.  W kilku referendach przegłosowane zostają ważne ustawy – zrównanie wieku dozwolonych kontaktów seksualnych dla par homo i hetero, konstytucyjny zakaz dyskryminacji i równouprawnienie w służbie wojskowej. Temat homoseksualizmu przestaje być tematem tabu. W 2001 roku kanton Genewa jako pierwszy wprowadza rejestrowane związki partnerskie, rok później robi to kanton Zurych. W referendum, które odbyło się w czerwcu 2005 roku, 58% Szwajcarów opowiedziało się za wprowadzeniem związków partnerskich na szczeblu federalnych. Dalszą historię już znacie.

Koncert gejowskiego chóru Schwubs z Berna. Fot. schwubs.ch

Czy Szwajcaria jest gay-friendly?

Dziś wydaje się, że poza nieliczną grupką ultrakonserwatystów, temat homoseksualizmu nie rozpala już publicznych debat i protestów jak kiedyś. Bycie gejem czy lesbijką nie stanowi problemu w zrobieniu kariery politycznej czy artystycznej. W poprzedniej kadencji w parlamencie zasiadało aż siedmiu jawnych gejów (ale żadna lesbijka), zarówno z lewej, jak i z prawej strony sceny politycznej. Angelo Barrile, Hans-Peter Portmann, Hans-Ueli Vogt, Bernhard Pulver czy Thomas Fuchs, to tylko kilka nazwisk, które warto znać.

Muzyczną karierę z sukcesami od lat prowadzi Michael von der Heide, a Tiziana Gulino wygrała popularny program muzyczny The Voice. Znany w całym kraju  prezenter telewizyjny i radiowy Sven Epiney, specjalista nie tylko od Eurowizji, w 2019 w rozrywkowym programie na żywo poprosił o rękę swojego wieloletniego partnera Micheala Grabera, trąbiły o tym wszystkie media.

Także w świecie sportu tożsamość seksualna przestaje być tematem tabu. Królują tu przede wszystkim piłkarki z narodowej drużyny: Ramona Bachmann, Alisha Lehmann czy też Lara Dickenmann. Koniecznie trzeba wspomnieć również o Fabienne Peter, pierwszej transkobiecie, która gra profesjonalnie w hokeja w żeńskiej drużynie EHC Basel. Światem sportu wstrząsnął niedawno coming out zapaśnika bardzo tradycyjnych i konserwatywnych zawodów Schwingen Orlika Curdina i koszykarza Marco Lehmanna.

Jest jeszcze cała masa uznanych profeserów, badaczy, lekarzy, przedsiębiorców, którzy nie robią tajemnicy ze swojej homoseksualności, a także celebryci, modele i modelki (świetny przykład to Tamy Glauser), projektanci (Julian Zigerli) czy też influencerzy z Instagrama, którzy mają miliony fanów (taka na przykład Raffaela Zollo prócz rad na temat mody, robi kawał dobrej roboty w objaśnianiu czym jest transeksualizm). 

W Szwajcarii istnieje duża gejowska scena klubowa (przede wszystkim w większych miastach jak Genewa czy Zurych), od lat organizowane są festiwale filmów LGBT (pierwszy w Bernie odbył się w 1995 roku), które przyciągają tysiące widzów. Gay Pride w Zurychu jest wielką atrakcją turystyczną, która bardziej łączy niż dzieli mieszkańców. Od 2009 w największym szwajcarskim mieście rządzi Corine Mauch, pierwsza kobieta i lesbijka na tym stanowisku). Poza Zurychem, co roku w innym mieście, odbywa się druga parada, a właściwie już festiwal, bo świętowanie różnorodności zamienia się tu w kilkudniową imprezę. Jeśli będziecie mieli szansę, koniecznie pójdźcie na koncert gejowskiego chóru Schwubs z Berna albo tęczowego Schmaz z Zurychu. Chłopaki i dziewczyny po prostu wymiatają!

To jednak tylko jedna strona medalu. Trzeba pamiętać, że Szwajcaria to kraj kulturowo bardzo różnorodny i homoseksualizm nie wszędzie jest akceptowany. I nie chodzi tylko o podział na miasto i wieś. W ostatnich latach przemoc wobec gejów i lesbijek znacznie wzrosła. Przemocowe zachowania wobec mniejszości seksualnych zdarzają się i w większych miastach, jeśli znajdziemy się w złym miejscu o złym czasie. Znam kilku gejów, którzy nadal żyją w ukryciu, udają przed rodziną, udają w pracy, boją się wyjść z szafy. 

Na pewno, mimo wywalczenia prawie wszystkich praw, przed społecznością LGBT w Szwajcarii jest jeszcze dużo pracy. Kwestią sporną pozostaje nadal brak możliwości oddawania krwi przez gejów i biseksualnych mężczyzn. Zakaz ten, wprowadzony pod koniec lat 80-tych na fali zakażeń wirusem HIV, nie ma medycznych podstaw i opiera się wyłącznie na stereotypach gejowskiej rozwiązłości. Światowa Organizacja Zdrowia, Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża czy Unia Europejska podkreślają, że orientacja seksualna nie powinna być decydującym kryterium dopuszczającym do oddania krwi. W listopadzie 2017 Rada Kantonów ponownie odrzuciła wniosek o uchylenie tego dyskryminującego przepisu. 

Oficjalne państwowe badanie z lat 2016-2018 pokazuje, że tylko 6,5 procent osób, które przyznają, że doświadczyły dyskryminacji, wymienia jako powód tożsamość seksualną. Osoby mieszkające w Szwajcarii znacznie częściej czują się dyskryminowane ze względu na narodowość, język czy płeć. 

Ale z raportu organizacji Sante Suisse, monitorującej stan zdrowia Szwajcarów, wynika, że ryzyko wystąpienia zaburzeń psychicznych wśród osób homoseksualnych i bi jest 1,5 raza wyższe niż wśród osób heteroseksualnych. Młodzi geje i lesbijki znacznie częściej niż ich heteroseksualni rówieśnicy walczą z depresją i podejmują próby samobójcze.

Między innymi dlatego organizacja ABQ od ponad 20 lat prowadzi w szkołach zajęcia z edukacji seksualnej, w których głównym tematem jest homoseksualizm. Aktywiści spotykają się z dużym zainteresowaniem młodzieży, są chwaleni przez nauczycieli i uczniów. Młodzi Szwajcarzy są o wiele lepiej poinformowani i bardziej tolerancyjni niż ich rodzice, mimo wszystko homofobia i mobbing w szkołach są nadal powszechne. Od czasu do czasu słychać z prawej strony krytykę takich zajęć. Próby zakazania edukacji seksualnej albo wpływu na dyskutowane w szkołach tematy były w przeszłości podejmowane w kilku kantonach. W tym miesiącu konserwatywna radna SVP z Berna, Sabina Geissbühler, z troski o heteroseksualnych chłopców, którzy przez takie wizyty mogą czuć się mocno zdezorientowani, złożyła wniosek o ich zakazanie na terenie całego kantonu. Na szczęście postulat radnej nie ma żadnych szans na powodzenie. Nawet w szeregach jej partii takie oświadczenia nazwano wstecznymi i rodem ze średniowiecza.

Mieszkam w Szwajcarii już prawie 7 lat i jeszcze nigdy nie doświadczyłem otwarcie homofobii. Nie zostałem wyśmiany, zwyzywany, poniżony. Nigdy nie bałem się wziąć mojego partnera za rękę, dać sobie buziaka na ulicy, uściskać się w sklepie. Na nikim nie robi to już wrażenia. Nie miałem też problemów z ujawnieniem się w miejscu pracy, nikt nie zadawał mi pytań, nie unikał mnie, nie posyłał dziwnych spojrzeń. Dla dzieci w szkole nauczyciel gej, koleżanka lesbijka, transpłciowy tata, to żaden problem. Większość gejów, których znam, pewnie powiedziałaby to samo. Przy tym wszystkim wydaje mi się, że sami Szwajcarzy nie do końca zdają sobie sprawę z sytuacji prawnej osób homoseksualnych. Zaskoczeniem dla wielu było, że śluby jeszcze nie są możliwe, że mój partner nie jest moim mężem, choć noszę jego nazwisko. Związek partnerski nie jest również przepustką do ułatwionej procedury zdobycia szwajcarskiego obywatelstwa.

Cieszę się, że wraz z wprowadzeniem małżeństw dla wszystkich ta nierówność zostanie zniesiona i będę mógł złożyć wniosek o mój czerwony paszport. A tęcza nad Alpami to mój ulubiony widok. 

TOMEK STREIT – polonista, nauczyciel, feminista aktywista, wieloletni członek Amnesty International, Kampanii Przeciw Homofobii, współzałożyciel Nieformalnej Grupy Łódź Gender, mieszka w Szwajcarii od 2014 roku.

Polki zmieniają Szwajcarię: Iwona Fluda i tworzenie kreatywnego świata

Iwonę poznałam dwa lata temu. Przyjechała do Winterthuru, aby wziąć udział w wydarzeniu, podczas którego ja prezentowałam Szwajcarom polską kuchnię. Wtedy głównie jadłyśmy (kluski śląskie!), a teraz spotkałyśmy się, żeby porozmawiać. W życiu nas obu w międzyczasie sporo się wydarzyło. Firma Iwony zaczęła dynamicznie się rozwijać, ja napisałam książkę. Są rzeczy, które nas łączą: studiowałyśmy na tej samej uczelni i przyjechałyśmy do Szwajcarii bez planu. Obie też podjęłyśmy niełatwą decyzję, aby łączyć pracę z pasją. 

Poznajcie Iwonę Fludę, przedsiębiorczynię, kreatorkę, mówczynię, publicystkę i – przede wszystkim – założycielkę Ministry of Creativity GmbH i Creative Switzerland – przestrzeni, w której ludzie przypominają sobie o tym, że są i zawsze byli kreatywni. 

Kreatywność jest wszystkim. Fot. archiwum prywatne

Właściwie to nie wiem, skąd się wzięłaś w Szwajcarii…

Nie przyjechałam tu tak jak Ty, z miłości :D To był przypadek, albo jak kto woli: przeznaczenie, zrządzenie losu, Limmat tak chciał. Zostałam zaproszona do Zurychu na roczne stypendium organizacji pozarządowej, Szwajcarskiej Rady Pokoju. Zajmowałam się kwestiami konfliktów na świecie, praw człowieka, wpływu polityki na życie ludzi w różnych krajach. Po roku, kiedy skończyło mi się tymczasowe pozwolenie na pobyt, nie widziałam dla siebie dalszych możliwości w Szwajcarii. W międzyczasie pojawiła się propozycja wyjazdu do Hongkongu. Przyjęłam ją, pracowałam tam dla Niemieckiej Izby Handlowej, poznawałam życie lokalnej ludności i sceny startupowej. To był ciekawy czas i bardzo chciałam zostać w Azji, ale choć znalazłam pracę w Hongkongu, to niestety nie udało mi się otrzymać wizy. Nie za bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić i wtedy odezwała się do mnie znajoma Szwajcarka: hej, mamy wolny pokój gościnny, przyjeżdżaj. I tak w ciągu dziesięciu dni byłam z powrotem w Szwajcarii. Bez pracy, planu, znajomości. Szczerze, czułam ogromne rozczarowanie. Musiałam budować wszystko od początku. Teraz, z perspektywy trzech lat, widzę, że wszystko, co się wtedy wydarzyło, miało sens. To była niesamowita przygoda. 

Jak wyglądały początki tej szwajcarskiej przygody? 

Pierwsze miesiące spędziłam na rozmyślaniach, co ja właściwie mam ze sobą zrobić. W tym czasie przeczytałam wiele ciekawych książek, np. biografię Alberta Einsteina. Historia jego życia jest niesamowita, była dla mnie bardzo inspirująca i polecam przeczytać ją każdemu. Inną ciekawą książką jest „Understanding Power” Noama Chomsky’ego, o tym jak rozłożone są siły na świecie. Czytałam też wiele na temat biznesu i innowacji. Czułam, że Szwajcaria to kraj wielu możliwości, ale trzeba się na nie otworzyć. Od razu postawiłam więc na integrację z tutejszym społeczeństwem. Oczywiście, kiedy znasz język, jest to wiele łatwiejsze. Zaczęłam brać udział w różnych wydarzeniach, poznawać ludzi, zastanawiać się, czy umiejętności, które już mam w dziedzinie marketingu, można jakoś wykorzystać. Okazało się, że można. To właśnie dzięki spotkaniom networkingowym poznałam swoich przyszłych klientów. 

Mam takie przemyślenia, że to, że możemy uczyć się od innych, także od ludzi z przeszłości, jest niesamowitym przywilejem naszego pokolenia. Uświadamia nam, co było wtedy możliwe, a co jest możliwe teraz. Pomyśl choćby o nas, siedzących tutaj w kawiarni. Jeszcze sto lat temu dla takich kobiet jak my – dziennikarki i przedsiębiorczyni, nie było miejsca w tym kraju. 

Fakt, o tej porze musiałybyśmy być w domu i gotować obiad dla męża, który wraca z pracy… 

Dokładnie! Zobacz, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowane. W Szwajcarii nauczyłam się, że każdy dzień to jest dzień pierwszy, w którym mam szansę się czegoś nauczyć, mogę budować, tworzyć, po prostu działać. Dotyczy to i prowadzenia biznesu, i życia prywatnego. Okazuje się, że z takim podejściem, nawet przejściowe zawirowania w życiu sprawiają, że w końcu wszystko może się całkiem dobrze poukładać. 

Tobie poukładało się całkiem fajnie! Wybrałaś ścieżkę pt. marketing i od początku się jej trzymałaś. 

Mimo że nie mam wykształcenia marketingowego. Jestem germanistką, skończyłam również studia magisterskie z geografii społeczno-ekonomicznej i turystyki. Mam wrażenie, że często próbujemy wpasować się w boksy, które są nam podsuwane też przez innych. Dla mnie jedyne znaczenie przy wyborze ścieżki zawodowej była odpowiedź na pytanie: czy jest to coś, co chcę robić i dlaczego chcę to robić? Tak długo, jak praca daje mi radość i się w niej spełniam, jest  wartością dla moich klientów czy społeczności, a przy okazji jestem w stanie się dzięki niej utrzymać – nie widzę problemu. Szwajcaria jest krajem, w którym pracując na umowie o pracę i zarabiając nawet przeciętnie, można żyć całkiem wygodnie i właściwie na wszystko sobie pozwolić. Kiedy zakładasz biznes, jest zupełnie odwrotnie. Nie ma zabezpieczeń chroniących przez problemami egzystencjalnymi, a każda inwestycja rodzi wątpliwości: czy to jest w tym momencie dobre dla mojego biznesu. Ma to swoje negatywne strony, ale otwiera też wiele możliwości kreatywnych. 

Szwajcaria to kraj oparty na zaufaniu, które często zdobywa się prezentując np. certyfikat ukończonego kursu czy dyplom uczelni. Jak zdobywałaś pierwsze zlecenia? 

Tak, jak teraz z Tobą, siedziałam z potencjalnym klientem przy kawie, rozmawialiśmy i nagle okazywało się, że to, co robię odpowiada temu, czego ta osoba potrzebuje. Potem, jak często bywa w Szwajcarii, jedni opowiadali o mnie drugim i tak rozwijała się moja działalność. Kiedy miałam już klientów marketingowych, postanowiłam zarejestrować firmę, a jednocześnie pracowałam nad stroną Creative Switzerland. Stworzyłam ją sama, choć – znowu – nie jestem z branży IT. Ważną lekcją biznesową w Szwajcarii było dla mnie to, aby nauczyć się wymagać więcej niż np. w polskich czy niemieckich warunkach. Prosty przykład: cena. Jeśli klient jest w stanie zapłacić za naszą usługę tyle, ile ona na tutejszym rynku naprawdę jest warta, to inaczej wyglądają potem nasze wzajemne relacje. Klient ma poczucie, że zainwestował w rozwój swojej firmy, a my zyskujemy pewność, że jakość, jaką oferujemy, jest warta swojej ceny. Kolejną rzeczą, jaką wyniosłam z bycia freelancerką, a potem przedsiębiorczynią w Szwajcarii, jest to, aby nie rozmieniać się na drobne. Kiedy zaczynasz robić wiele rzeczy na raz, szybko wpadasz w pułapkę zbyt wielu możliwości. Najlepiej wyznaczyć sobie jasne cele: w tym roku koncentruję się na maksymalnie dwóch, trzech projektach, a jeśli wpadnie coś innego, to podziękuję. To jest bardzo trudne, ponieważ nie jest łatwo odmawiać pieniądzom, które np. pomagają rozwijać nowe projekty, ale długoterminowo – bardzo dobre dla biznesu i dla mnie. Tutaj oczywiście wychodząc z założenia, że chce się pracować samemu albo z małym zespołem, sytuacja wygląda inaczej, jeśli ma się plan szybkiego skalowania biznesu.

Hasło Twojej firmy, Creative Switzerland, brzmi „Explore your creative potential”, a Twoje prywatne to „Kreatywność jest wszystkim”. Co to właściwie znaczy?

A nie jest? Kreatywność to wrodzona umiejętność każdego człowieka, niezależnie, czy zawodowo jest prawnikiem, naukowcem czy przedsiębiorcą. Niestety nasza naturalna kreatywność jest umiejętnie niszczona przez system edukacji, w jakim funkcjonujemy. Nie ćwiczymy tej umiejętności. Miałam w szkole zajęcia z plastyki, ale nie dowiedziałam się, jak prowadzić biznes czy poszukiwać sposobów na rozwiązanie problemów współczesnego świata. Najsmutniejsze jest, że taki system nauczania sięga aż uczelni wyższych, czyli miejsc kształcących ludzi, od których potem oczekuje się, aby wyszli w świat i rozwiązywali światowe problemy. Zabijanie kreatywności odbywa się zresztą też na późniejszych etapach życia, kiedy idziemy do pracy. Wykonywanie zadań „od do”, niewychylanie się, słuchanie menedżerow, którzy określają, co mamy robić, brak tzw. wymiany kreatywnej. Na szczęście jest mnóstwo ludzi, także w Szwajcarii, którzy dali sobie szansę na to, aby być w pełni kreatywnymi osobami. 

Przykłady? 

Jedna z moich ulubionych kreatorek to dziewczyna, która była profesorką na uniwersytecie, przeżyła wypalenie zawodowe, a potem oddała się malarstwu – pasji, która była w niej od zawsze. Założyła swój biznes, uczy ludzi malarstwa i idzie jej świetnie. To jest jedna z osób, która żyje w cudownej zgodzie ze sobą i ze światem, głównie dlatego, że to, co robi, mówi, czuje i myśli jest spójne. Nie udaje przed sobą, że musi spędzić resztę swojego życia pracując w kancelarii prawnej, ponieważ ma kredyt. Zamiast tego dała sobie szansę na to, aby żyć w pełni swoim życiem. Dla mnie to jest właśnie przykład kreatywności. Bo w gruncie rzeczy ona objawia się w naszych decyzjach, jak chcemy spędzić życie. Znam osoby, które wiecznie na wszystko narzekają, w tym na Szwajcarię. A wystarczy czasem powiedzieć sobie: jest dobrze, Europa jest wolnym kontynentem, nie ma wojen, mieszkam w kraju, który daje mi wiele możliwości. Czy chcę spędzać swoje dni rozwijając się, rozwiązując problemy, starając się pomóc innym, czy robiąc coś odwrotnego, na przykład obrażając się na cały świat? Staram się być kreatywna każdego dnia, na tym poletku, które sama dla siebie stworzyłam. To jest filozofia mojego życia i tylko w ten sposób, kładąc się spać, mogę sobie powiedzieć: ale to był fajny dzień.

Czy są sposoby na to, aby przywrócić tę wrodzoną, ale stłumioną, kreatywność?

Odpowiem pytaniem na pytanie. Piszesz jeszcze czasem długopisem? 

Staram się robić to jak najczęściej i mam w domu dziesiątki notesów, które dostaję od przyjaciół albo kupuję sobie sama. Mam jednak wrażenie, że moje pismo nie jest takie, jakie było kiedyś. Pewnie przez to, że dużo piszę na komputerze. 

I to jest właśnie jedna z tych umiejętności, do których powinniśmy bardzo szybko wrócić i potwierdzają to badania naukowe. Jeśli pracujemy rękami, których każdy ruch wysyła sygnały do naszego mózgu, to jego stymulowane obszary zupełnie inaczej się rozwijają. Często o tym zapominamy, ponieważ przyzwyczailiśmy się do stukania całymi dniami w klawiaturę komputera i telefonu. Rąk można używać na różne sposoby, pobudzające kreatywność: pisać, tworzyć ceramikę, malować. W ten sposób odcinamy się trochę od życia, które prowadzimy na co dzień. Spójrzmy na nasze pasje z dzieciństwa. To zazwyczaj były właśnie pasje kreatywne. Dlaczego mielibyśmy do nich nie wrócić? 

Mam znajomą, która po latach pracy w korporacjach, odkryła, że jej powołaniem jest zajmowanie się kwiatami. Teraz ma swoje atelier w Warszawie i prowadzi kwiatowy biznes z dużym sukcesem. 

Sir Ken Robinson, lider w dziedzinie rozwoju kreatywności, powiedziałby, że odnalazła swój element. 

Czy można go odnaleźć biorąc udział w warsztatach tworzenia czekoladowych pralin czy wydruków 3D? Takie m.in. zajęcia oferuje Twoja firma, Creative Switzerland. 

Chodzi o nowe doznania i otwarcie się na nie. Z doświadczenia wiem, że kiedy uczestnicy warsztatów wybabrają się w czekoladzie, to często w nich coś „klika”. Nagle pojawiają się myśli: o, mogę zrobić to ze swoimi dziećmi albo przyjaciółmi. Przy okazji można się dowiedzieć, dlaczego warto kupić czekoladę wytworzoną w zrównoważony sposób. Oczywiście, to są doświadczenia bardzo indywidualne i trzeba być otwartym na tego typu doznania. Z mojego doświadczenia wynika, że kreatywne zadania otwierają w ludziach nowe przestrzenie i pozwalają im dostrzec nowe możliwości działania w różnych obszarach – w pracy, życiu prywatnym, w rodzinie, w czasie wolnym. Popatrz na to, co się działo na wiosnę, kiedy wprowadzono lockdown w związku z pandemią koronawirusa. Nagle wszyscy zaczęli piec chleb. Potrzeba kreatywności w nas jest, tylko często nie dajemy jej szansy, bo nie mamy czasu albo jesteśmy przebodźcowani. 

A z drugiej strony Covid zagnał nas już kompletnie w świat wirtualny, w którym życie zawodowe toczy się między spotkaniami na zoomie, a prywatne bombarduje powiadomieniami z komunikatorów…

Nie wszystko da się przenieść online. Kiedy wybuchła pandemia, odwołałam warsztaty stacjonarne, ponieważ nie chciałam ryzykować zdrowia uczestników. Wiele osób pytało wówczas o przeniesienie ich do sieci. Jednak dla mnie atmosfera, kiedy różni ludzie zjeżdżają z całego kantonu, żeby ulepić czekoladki, jest niepowtarzalna. Podobnie jest z prowadzonymi przeze mnie zajęciami z kreatywności. Trudno jest się odciąć od swojej codzienności siedząc przed ekranem komputera i zamiast pogrążąć się w burzy mózgów, używając porozlepianych wszędzie karteczek post-it, patrzeć w arkusz excela. To już nie jest to samo doświadczenie. W tym roku testowaliśmy różne możliwości. Mimo wielu świetnie odbieranych zajęć z kreatywności online, gdzie używamy naszych umiejętności kreatywnych w praktyce, tworząc pomysły i rozwiązania, nadal uważam, że wersja na żywo jest dużo lepsza. 

W felietonie dla Forbesa piszesz o tym, że powrót do „normalności” po pandemii nie jest możliwy i potrzebne są trwałe zmiany, m.in. w podejściu do podróżowania i turystyki. 

Niestety to, co do tej pory się działo w turystyce na całym świecie pokazuje, że ludzie nie biorą odpowiedzielności za miejsca, które odwiedzają. Jest to szczególnie widoczne w Afryce czy w Azji Południowo-Wschodniej. Śmieci na plażach, plastik w oceanach… A my powinniśmy traktować wszystkie miejsca, do których podróżujemy, jak nasz własny dom. Ostatnio przemawiałam na konferencji w Rwandzie, która ze względu na Covid odbyła się online, i byłam zadziwiona tym, jak wiele się tam mówiło o przystosowaniu się do potrzeb europejskich turystów. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby w krajach afrykańskich budować hotele po to, aby turyści z Niemiec, Francji czy Szwajcarii mogli się poczuć jak u siebie? To jest niszczenie potencjału kulturowego tych miejsc, tworzenie sztucznych enklaw. Powinniśmy oferować turystom to, co jest na miejscu, a jeśli brakuje np. miejsc noclegowych, to zbudować kolejną wykonaną przez lokalnych rzemieślników na lokalnych zasadach chatkę albo dom, nie „marioty” w środku puszczy. Potem taki szwajcarski turysta wraca z podróży z przekonaniem, że to jest świetna destynacja: mają „marioty”, jedzenie jak w Europie, kraj jest rozwinięty i niczego im nie brakuje. A w wielu krajach ludzie umierają na ulicach, tylko, że ty, drogi turysto, nie zobaczysz tego z okien swojego hotelu. 

Szwajcarzy też przez długi czas orientowali się na turystę z Azji. Byłam niedawno w Interlaken, gdzie sklepy i restauracje z napisami po chińsku stoją puste. Wiadomo, bogaty kraj sobie poradzi…

Tak, to są zjawiska, które obserwujemy także w Europie. Jednym z nich jest tworzenie rzeczy tylko po to, aby turyści mieli co zabrać ze sobą na pamiątkę. Weźmy Portugalię, piękny kraj, który przeżywał – do wybuchu pandemii – turystyczny boom. Jedną z typowych turystycznych pamiątek są tam kolorowe ceramiczne kafelki, którymi wykłada się fasady domów. Turyści kupują potem te „tradycyjne” kafelki, często zresztą wyprodukowane w Chinach, w sklepach z pamiątkami, a są i tacy, którzy wolą oderwać oryginalne ze ścian na ulicy. To tak jakbyś zaprosiła mnie do domu, a ja odrąbałabym Ci kawałek ściany w łazience, bo spodobała mi się glazura. 

Trwałe zmiany są konieczne, nie tylko w turystyce. Świadome podróżowanie, myślenie o długoterminowych konsekwencjach naszych działań i branie za nie odpowiedzialności jako goście w różnych krajach – a nawet globalnie, goście na Ziemi – powinny być jednymi z głównych celów rozwoju destynacji. 

A Ty co przywozisz z podróży? 

Zdarza mi się przywozić jedzenie, którego nie znajdę tutaj. Ale przede wszystkim przywożę doświadczenia, ponieważ to one zostają ze mną na zawsze i mają lepszy wpływ na moje życie, niż kupowanie kolejnego obrazka czy kafelka. Najważniejsze są rozmowy z ludźmi, wiedza i umiejętności, jakie wyniosłam z kontaktów z lokalną ludnością. Przykładowo, Hongkong nauczył mnie tolerancji kulinarnej, ponieważ je się tam rzeczy, które nam Europejczykom nie przeszłyby przez gardło. Oczywiście, ja nie muszę tego samego robić w domu, ale ta obserwacja poszerza mój horyzont poznawczy.

Masz czas na to, żeby podróżować po Szwajcarii? 

Bardzo lubię chodzić po górach. W tym roku byłam w Zermatt przez tydzień i zdobyłam – z przewodnikiem – mój pierwszy czterotysięcznik, Breithorn, ponoć najłatwiejszy w Szwajcarii. Góry dają mi poczucie, że jestem tylko kruszynką w świecie, perspektywa wszystkiego zmienia się na czterech tysiącach metrów nad poziomem morza.

Na koniec wróćmy do pomysłu, który rozpoczął cykl moich rozmów, czyli prezentowania Polek-refermatorek w Szwajcarii. Czy czujesz, że Twoja działalność w jakiś sposób zmienia ludzi i otoczenie, w którym żyjesz? 

Myślę, że jestem w tak uprzywilejowanej sytuacji w życiu, prywatnie i zawodowo, że jeżeli mogę komuś w jakikolwiek sposób pomóc, to już jest duża zmiana. To działa jak kula śnieżna. Pomagamy jednej osobie, potem kolejnej i w ten sposób dokładamy swoją cegiełkę do szczęśliwszego społeczeństwa. Można zacząć od małych kręgów, np. znajomych. Jeśli ktoś odkryje nowe zainteresowania albo drogę zawodową, to już jest bardzo ważne. Duże zmiany na poziomie kraju są możliwe tylko wtedy, kiedy zaczniemy się zmieniać jako jednostki. Tego typu transformacje zajmują dużo czasu i często są bolesne: musimy się pozbyć starego sposobu myślenia i działania, żeby stworzyć coś nowego. Najpiękniejszym ich wynikiem jest prowadzenie życie w zgodzie ze sobą, gdzie wszystko co myślimy, mówimy, czujemy i robimy jest spójne. Ja czuję sie ogromnie uprzywilejowana, że osiągnęłam taki stan, to także czyni mnie pokorną.

Nie mam w planach przeprowadzać rewolucji, ani pokazywać Szwajcarom, jak mają żyć. Robię tyle, co mogę, a jeśli to przełoży się na jakieś pozytywne trendy, to tym lepiej. Zresztą, my zmieniamy Szwajcarię, ale Szwajcaria też zmienia nas. 

Ciebie zmieniła?

Streotypowo, dla wielu ludzi Szwajcaria jest małym, bogatym krajem, w którym wielu rzeczy się nie da. Mnie Szwajcaria pokazała, że można wszystko.


IWONA FLUDA, od 10 lat mieszka za granicą: w Niemczech, Austrii, Holandii, Hongkongu, drugi raz w Szwajcarii od 2017 roku.Właścicielka firmy Ministry of Creativity GmbH, której jednym z brandów jest Creative Switzerland. Doradca marketingowy. Magister geografii społeczno-ekonomicznej/turystyki i języka niemieckiego. Zafascynowana kreatywnością i możliwościami, jakie z niej wynikają. Z Iwoną możesz skontaktować się poprzez LinkedIn https://www.linkedin.com/in/fluda/ albo e-mail: iwona.fluda@gmail.com.  

Więcej informacji:

Creative Switzerland https://creativeswitzerland.com

FB www.facebook.com/creativeswitzerland

IG www.instagram.com/creativeswitzerland

Artykuł Iwony w Forbes https://www.forbes.at/artikel/re-imagining-the-way-we-travel.html

Wywiad dla UJ: https://alumni.uj.edu.pl/aktualnosci/-/journal_content/56_INSTANCE_sPa0bH1azAiq/143565668/144306900

Artykuł Iwony o marketingu w sieci: https://www.linkedin.com/pulse/redefining-digital-marketing-human-centered-design-iwona-fluda/

Wykład Iwony o edukacji: https://www.linkedin.com/pulse/power-education-iwona-fluda/